piątek, 13 kwietnia 2018

Havelock - nieco raju w Indiach

Podczas każdej podróży z plecakiem przychodzi taka chwila, gdy ma się dość zwiedzania, atrakcji czyli tzw. "must see" oraz zwykłego przemieszczania się i codziennego pakowania i rozpakowywania plecaka. Potrzeba relaksu w czystej postaci, chęć poleżenia na plaży, słodkiego nieróbstwa i spełniania małych hedonistycznych zachcianek staje się wręcz koniecznością. Podczas podróży - kilkumiesięcznych lub dłuższych, potrzeba odpoczynku pojawia się o wiele częściej. Natomiast wyjazd 3 tygodniowy daje takich możliwości zdecydowanie mniej. Warto wtedy dobrze zaplanować czas, aby w pełni rozkoszować się tym co zwykliśmy nazywać w Europie "egzotyką".
W ciągu ponad 10 lat podróży po krajach azjatyckich, miałem wiele okazji bywać w pięknych miejscach. Na tzw. rajskich plażach i niezapomnianych urokliwych wyspach, gdzie życie płynie w rytmie wschodów i zachodów słońca, Pływać w krystalicznie czystej wodzie podziwiając piękno i urok raf koralowych. Gili Air, Komodo i Rinca w Indonezji, Coron i Sabang na Filipinach, Uppuweli na Sri Lance czy Koh Rong Samloen w Kambodży. Wszędzie tam było pięknie i niezwykle relaksująco. Jednak dla mnie do dziś najpiękniejszym miejscem pozostaje mała wioska Malenge Lestari znajdująca się na wyspach Togeanach w Indonezji...

Naszym zaplanowanym miejscem na relaks podczas podróży po Indiach były wyspy Andamany i Nikobary. Archipelag wysp i wysepek po środku bezmiaru oceanu Indyjskiego, którym bliżej do Birmy i Tajlandii niż kontynentalnych Indii. W jaki sposób się na nie dostać opisałem w poprzednim poście.
Wyspy te skrywają wiele tajemnic, a na niedostępnych dla większości ludzi odległych skrawkach lądu nadal żyją prawdziwi "dzicy", którzy są chronieni przed wpływem cywilizacji i turystyki, która rozwija się tylko na ograniczonym obszarze. Najbardziej popularną i najlepiej do tego przystosowaną wyspą jest Havelock oraz pobliska wyspa Neil. My z racji ograniczenia czasowego zdecydowaliśmy się jedynie na kilkudniowy pobyt na Havelocku.

Po niezwykle stresujących przeżyciach związanych z zakupem biletów na prom na Havelock, w końcu dotarliśmy na upragnioną wyspę.
Przywitał nas typowy wyspiarski klimat. Słońce, lazur wody, motorówki pełne turystów i morska bryza... Do "naszego" resortu mieliśmy blisko, jednak ze względu na upał i naszą mamę podjechaliśmy na miejsce tuktukiem. Jak się okazało, dla białych turystów obowiązuje na taką usługę fixed price 50Rs, w przeciwieństwie do Hindusów którzy płacili 20Rs lub według wskazań licznika. Takich i innych przejawów dyskryminacji było jeszcze kilka, ale o tym później.


Na miejscu zostaliśmy mile powitani welcome drinkiem, który od razu wprowadził nas w świetny nastrój. Drobny gest a cieszy...
Po chwili oczekiwania i załatwieniu meldunkowych formalności udaliśmy się do bungalowa, w którym mieliśmy spędzić kolejnych kilka dni. Szybko się rozgościliśmy. Każdy na swój sposób postanowił spędzić kolejne kilka godzin.

Tego dnia, po odespaniu trudów podróży, udaliśmy się na rekonesans do najbliższego miasteczka oddalonego o pond 1km od resortu. Byliśmy głodni po drzemce,więc pierwsze kroki skierowaliśmy do restauracji.


Smaczny i urozmaicony posiłek wprowadził nas w wakacyjny nastrój. Wreszcie jedzenie nie było nadmiernie przyprawione a poszczególne składniki odzyskały swój naturalny smak. Do szczęścia brakowało jedynie zimnego piwa. Niestety na Havelocku panuje dość ostra prohibicja i piwo oraz mocniejszy alkohol można dostać jedynie w wybranych dniach i lokalach za wygórowane ceny. Na szczęście my byliśmy na tę okoliczność przygotowani, bo odpowiednio wcześniej zaopatrzyliśmy się w miejscowe trunki podczas podróży. Co prawda nie było to zimne piwo, ale lokalny rum czy wódka kokosowa wymieszana z dowolnym napojem i wodą gazowaną równie dobrze smakuje i wprowadza miły, niczym niezmącony wakacyjny nastrój. Tym bardziej gdy za oknami ma się takie widoki...
Kolejne dni spędzaliśmy w podobnym rytmie. Rano śniadanie, potem plaża, posiłek na mieście, drzemka, plaża i znów do miasta na kolację. Oczywiście był też czas na drobne zakupy i nic nierobienie.


Jeden dzień zaplanowaliśmy na zwiedzenie najładniejszych plaż wyspy Havelock. W tym celu mama i Agata wynajęły tuk tuka a ja skuter. Przy okazji tej czynności, znów ujawniły się "rasistowskie" praktyki. Jak powiedział nam z rozbrajająca szczerością kierowca tuk tuka, na całej wyspie obowiązują dla białych fixed price na wszelkie usługi, I tak wynajem tuk tuka na cały dzień (5-7h) gdzie kierowca większość czasu nic nie robi to koszt 1200Rs, a skutera na 24h to 500Rs.
Dzień "trzech plaż" rozpoczęliśmy od przejazdu na Kalapather Beach. Plaża okazała się miejscem zagospodarowanym. Stragany z wszelkiego typu towarem"international badziew", trochę miejscowych gadżetów, coś do picia, coś do jedzenia no i ciuchy dla turystów. Zwyczajowo nie jestem fanem takich miejsc, ale trzeba przyznać że t-shirty z napisami z Havelock lub Andamanów były w zaskakująco niskich cenach po 150Rs i co najważniejsze w rozmiarówce większej niż rozmiar L! Skorzystałem więc z okazji i zakupiłem jeden czy dwa. Niestety mamusia nie była zadowolona bo nie mieli nic powyżej XXL.Poza straganami znajdowała się tu także toaleta, miejsce do przebrania się, oraz liczne śmietniki i tablice informacyjne by nie zaśmiecać plaży, szczególnie plastikiem.
Po zakupach pospacerowaliśmy i zrobiliśmy kilka zdjęć. Plaża dość szeroka i długa. Miły biały piasek ale pogoda nie zachęcała do kąpieli, choć odpływ zupełnie nie przeszkadzał i nie szpecił piękna plaży, odsłaniającą się w innych miejscach martwą rafą.

Po ponad godzinie ruszyliśmy dalej na słynną Elephant Beach. Nasz kierowca przewodnik wybrał odpowiedni czas na dojazd na miejsce, ponieważ plaża jest "czynna" i dostępna z powodu pływów, tylko do godziny 1500.
 Aby dostać się na plażę, należy z głównej szosy przemaszerować w dość zróżnicowanym terenie po błotnistej i rozdeptanej przez słonie ścieżce, prawie 2km w upalnej dżungli. Ponieważ mama nie lubi chodzenia, była bardzo niezadowolona z faktu, iż musi na własnych nogach przebyć ten dystans przez dżunglę, szczególnie w nieprzystosowanych do tego kapciach!


 Na szczęście trudy naszej wycieczki okazały się warte widoków i poświecenia jakie mamusia była zmuszona pokonać.

Aby osłodzić mamie wysiłek poniesiony na przeprawę przez dżunglę, przyniosłem talerz owoców jaki można kupić u licznych sprzedawców, handlujących na całej Elephant Beach.
 Podczas gdy mama się opalała, my z siostrą poszliśmy na centralne miejsce plaży, porobić kilka zdjęć.



Około 1500 zwinęliśmy się z plaży i ruszyliśmy w stronę parkingu. Po przybyciu na miejsce, nasza mama stwierdziła, że w drodze powrotnej przeszła "zapaść" hihihi, a to były przecież tylko niecałe 2km...
Na sam koniec pojechaliśmy na Radhanagar Beach.
Plaża okazała się ogromna. Bardzo długa, szeroka, czysta o drobnym żółtawym piasku. Tłumy hindusów spacerowały po plaży, liczni kąpali się w morzu skacząc na fali - oczywiście w ubraniach - choć trzeba przyznać, że była to jedyna plaża gdzie widziałem hindusa w normalnych kąpielówkach.

Wszyscy czekali na zachód słońca, który miał być za około dwie godziny. Ponieważ nie mieliśmy ochoty tyle czekać, szczególnie, iż zrobiło się pochmurnie, postanowiliśmy wrócić do miasta nieco wcześniej i zjeść późny obiad. Oczywiście poszliśmy do naszej ulubionej Welcome Restaurant tuż obok jedynego w mieście supermarketu. Tego dnia postanowiłem zaszaleć i zmówiłem sobie homara!



Po kolacji zrobiliśmy ostatnie pamiątkarskie zakupy i wróciliśmy do resortu. To był niestety nasz przedostatni wieczór na Havelocku. Spędziliśmy go na rozmowach, siedzeniu na plaży i relaksie w naszym bungalowie.
Czas płynął szybko a kartki w kalendarzu spadały jedna za drugą. Powoli i nieubłaganie nasz pobyt na Heveloku kończył się. Niestety z powodu braku biletów na prom, musiliśmy wrócić do Port Blair jedną noc wczesniej, co przy okazji naraziło nas na dodatkowe koszty i pozbawiło przyjemności spedzenia ostatniej nocy w naszym Andamańsko-Hinduskim raju...
Spakowaliśmy wiec plecaki i walizę i po raz ostatni zakosztowaliśmy relaksu!




Zdjęcia z Havelock

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz