wtorek, 27 marca 2018

Tamilnadu – dwa cyple i miasto



Po „niesamowitych” przygodach w Parku Periyar, opuszczamy następnego dnia górzyste tereny Kumily i autobusem a następnie promem z Kottayam wracamy do Allepey. Podróż trwa akurat tyle czasu, że docieramy w sam raz na stacje kolejową. Na miejscu jeszcze posiłek przed podróżą i możemy rozsiąść się wygodnie w wagonie wiozącym nas do Nagercoil.
Niestety nasz pociąg kończy swój bieg w tym mieście i musimy przenocować w najgorszym, podczas tej podróży hotelu. Co prawda wybrałem go wcześniej przez Internet, ale był to wybór „mniejszego zła”. Na miejsce docieramy późno w nocy. Na dworcu szybko łapiemy tuk tuka i każemy się zawieść do hotelu. Od pierwszych chwil widzimy, że krajobraz zmienił się diametralnie. Tamilnadu to nie Kerala. Ludzie mniej uprzejmi, wszędzie widać biedę i brud. Smród i walające się śmieci tylko dopełniają ten smutny a za razem napełniający lękiem widok. Jedziemy przez wymarłe obskurne miasto zatopione w mroku… Po 5-10 minutach widoki za oknem nieco się poprawiają. Widać dojeżdżamy do lepszej dzielnicy. Faktycznie pojawiają się neony oraz sylwetki w miarę przyzwoitych hoteli. W końcu podjeżdżamy pod „nasz”. Przyjęcie w miarę przyzwoite, ale nieco na odwal się… W pokoju brudne prześcieradło, poszewki i smród z kibla. Komunikacja prawie zerowa. Wymuszamy na obsłudze wymianę pościeli oraz uzupełnienie brakującego papieru toaletowego, wody i ręczników. Dopiero po godzinie pokój nadaje się na nocleg dla 3 osób. Bierzemy tylko prysznic. Po obejrzeniu filmu z Bondem zasypiamy.
Następnego dnia opuszczamy miejsce noclegu i na piechotę udajemy się na dworzec autobusowy. Tu zjadamy śniadanie i próbujemy załapać autobus na cypel Kanyakumari.
Wśród tłumu podróżnych staramy się wychwycić kogoś, kto nam podpowie, jaki autobus jedzie na cypel. Przez kolejną godzinę w słonecznym upale i spalinach oczekujemy na autobus. Paru sympatycznych Tamilczyków wykazuje się zainteresowaniem i spontanicznie nam pomaga wybrać odpowiedni autobus. Co prawda mam wrażenie, że przynajmniej dwa autobusy przejechały nam koło nosa, ale ostatecznie wsiadamy do odpowiedniego i ruszamy w ponad godzinną podróż na sam koniec Indii.

Upał tego dnia jest straszny. Dosłownie żar leje się z nieba. Do Kanyakumari przyjeżdżamy tylko na kilka godzin, celem zwiedzenia cypla i zrobienia pamiątkowych zdjęć. W związku z tym, przez cały czas musimy dźwigać nasz bagaże. Dla mamy to duży wysiłek i obciążenie.
Widoki są wspaniałe. Cypel i ocean prezentują się niesamowicie. Wędrujemy nadmorską promenadą, robiąc przystanki na odpoczynek i picie wody.
Co ciekawe wypijamy około 2-3l na osobę i ani razu nie korzystamy z toalety, taki upał! W końcu docieramy na południowy koniec Indii. Robimy tu sesję zdjęciową.
Upał i zmęczenie dają nam się we znaki. Na szczęście czas odjazdu pociągu do Maduraju zbliżał się nieubłaganie. Opuszczamy upalny cypel i tuk tukiem jedziemy na dworzec kolejowy. Spędzamy jakiś czas na miejscu chłodząc się pod wentylatorami i próbując kupić coś do jedzenia. Wybór jest dramatycznie słaby, ograniczający się jedynie do ryżu z cieciorką lub soczewicą. Bida z nędzą! Przez brak wiedzy, co do funkcjonowania dworca, oraz sposobu podstawiania pociągu, prawie w ostatniej chwili wsiadamy. Na szczęście mamy zarezerwowane siedzenia. Jedziemy wygodnie korzystając z luksusu klimatyzowanego wagonu. Około 2200 jesteśmy Maduraju.

Nasz hotel znajduje się tuż obok dworca, dlatego na piechotę udajemy się na miejsce. Pokój okazuje się spory, ale ciemny i śmierdzący fajami. Wszędzie latają komary. Po jakimś czasie urządzamy się jednak i przystosowujemy pokój do naszych potrzeb.
W Maduraju mieliśmy do dyspozycji 4 dni. Pierwszy dzień poświeciliśmy na odpoczynek i relaks. Po południu idziemy do świątyni Lakshmi, ale tu rezygnujemy ze zwiedzania, ponieważ zasady obowiązujące wewnątrz są nie do przyjęcia. Na wejściu żądają pozostawienia swoich podręcznych bagaży wraz z pieniędzmi, aparatami i telefonami bez jakiejkolwiek opieki! Idiotyzm!!! Robimy jedynie zdjęcia z zewnątrz i już.
Wieczorem idziemy z Agatą do jedynej znanej nam knajpy w mieście z piwem. Jest to ukryta miedzy murami, obskurna melina z podpitymi lokalnymi cwaniaczkami. Wypijamy po piwie i spadamy stamtąd z flaszkami miejscowej brandy pod pachą


Kolejny dzień poświęcamy na wycieczkę na cypel Rameswaran. Dzień jest upalny. Tuk tukiem udajemy się z hotelu na dworzec autobusowy. Tu lokalne cwaniaczki próbują nas wrobić i pokazują nam okienko z biletami na drogi turystyczny autobus w stronę cypla. Oczywiście szybko wyczuwam przekręt i olewam ich. Przechodzimy na druga stronę dworca, gdzie bez większego problemu znajdujemy normalny autobus do Rameswaran. Zajmujemy miejsca i po chwili ruszamy w 3,5h podróż. Na miejscu jesteśmy około 1300. Tu wynajmujemy tuk tuka, którym jedziemy na dworzec kolejowy by od razu kupić bilety powrotne do Maduraju. Bilety oczywiście są, ale tylko na pociąg osobowy bez rezerwacji miejsc. Ponieważ jest to pociąg bezpośrednio z Rameswaran nie obawiamy się o miejsca siedzące, pomimo braku wcześniejszej rezerwacji.
Z dworca tym samym tuk tukiem jedziemy na koniec cypla, którego przedłużeniem jest tzw. Adam ‘s Bridge, oraz cieśnina oddzielająca kontynentalne Indie od wyspiarskiej Sri Lanki. Dwa lata wcześniej, w 2016 roku, byłem dokładnie po przeciwnej stronie, na krańcu cypla Thalaimanar znajdującego się w północnej części Sri Lanki. Dla mnie przeżycie nieco egzystencjalne, dla mamy i siostry po prostu atrakcja wyjazdu…
Po drodze na cypel łapiemy gumę i nasz kierowca tuk tuka musi zmienić koło, ot kolejna atrakcja tej wycieczki.
Po zmianie koła, w dość surowym, ale miłym dla oka krajobrazie pokonujemy kolejne kilometry do naszego celu. Po około 30 minutowej jeździe jesteśmy na miejscu. Tłumy ludzi, kramy, stragany, naganiacze i parking. Przedzieramy się przez kłębiącą się masę ludzi i idziemy na rozległą plaże, która co dziwne, cała jest zasłana ubraniami w większości damskimi??! Robimy całą masę zdjęć. Stajemy na samym końcu cypla. Dalej już się nie da. Jest tylko ocean Indyjski a po przeciwnej stronie Sri Lanka.
Po około 1,5h wracamy na parking i ruszamy w drogę powrotną. Po zatrzymaniu się w miasteczku zjadamy obiad i na piechotę idziemy na dworzec. Tu siedzimy w poczekalni czekając na odjazd pociągu. Po jakimś czasie, „trącony” przeczuciem ordynuję przejście do pociągu. Okazuje się, że jest już podstawiony. Próbujemy znaleźć jakiekolwiek wolne miejsca. Na szczęście w połowie składu znajdujemy trzy wolne siedzenia. Pozostały czas do odjazdu, spędzamy na obserwacji ludzi na peronie i robieniu zdjęć.
Podróż pociągiem osobowym w Indiach to ciekawe doświadczenie. Poza brakiem rezerwacji miejsc siedzących oraz brakiem wody w toaletach można doznać wszelkich „uciech” podróżowania najtańszym środkiem lokomocji dla miejscowej ludności. Na każdej stacji dosiadają się kolejne fale ludzi. Każdy chce zająć jak najwygodniejsze miejsce. Każdy chce umieścić gdzieś swój bagaż. Nie wiedzieć czemu, każdy Hindus uważa, że problemem dla niego jest nasza trójka białych podróżnych a nie kilka tysięcy hindusów zajmujących 99,99999% miejsca w pociągu… Każda kobieta z dzieckiem czy w ciąży uważa, że akurat MY powinniśmy ustąpić jej swoje miejsce. W trakcie 4h przejazdu z Kanyakumari do Maduraju podróżujących Hindusów tylko przybywało i przybywało… Jednak daliśmy radę. Ja dzięki obojętności i zawziętej minie. Agata nadmiernej konwersacji i spoufalaniu się z lokalesami, co odbiło się dość mocno na jej psychice, no a mama dzięki swojej bezpretensjonalności i braku poczucia obciachu
Ostatni dzień w Maduraju spędzamy leniwie. Dopiero po południu udajemy się do muzeum poświęconemu Gandhiemu.
Mama z siostrą przelatują przez poszczególne sale. Ja z gorliwością godną ucznia, czytam poszczególne tablice, zgłębiając historię podboju i okupacji Indii przez Wielką Brytanię, aż do casu wyzwolenia i uzyskania niepodległości przez ten kraj. Ponaglany przez mamę, pozostała część ekspozycji poświęconą bezpośrednio Gandhiemu „przelatuję” w 10 min., tym samy tracąc możliwość poznania życia i działalności tego wybitnego człowieka.
Po powrocie z muzeum, idziemy wraz z mamą, do odkrytej wcześniej obskurnej knajpy na piwo. Po konsumpcji w osobliwym towarzystwie Hindusów wracamy do hotelu.
Pakujemy się, oglądamy film w telewizji a potem ogarniamy zdjęcia z ostatnich kilku dni. Następny dzień to wylot do Chennai a potem już na tropikalne Andamany znajdujące się na środku oceanu Indyjskiego – ostatni cel naszej podróży.

Więcej zdjęć poniżej w linkach!

Zdjęcia Nagercoil
Cypel Kanyakumari
Przejazd do Maduraj
Zdjęcia z Maduraju
Cypel Rameswaram, Dhanushkodi


czwartek, 15 marca 2018

Kerala - Allepey i Kumily


Podobno obraz jest więcej wart niż słowa... Idąc tym tropem poniżej filmik z naszej podróży między Canakona na Goa a Allepey w Kerali.


Nasz plan zakładał bezpośrednie przedostanie się do Kerali celem udania się docelowo do Kumily a tym samym do parku narodowego Periyar National Park and Wildlife Sanctuary. Aby to osiągnąć musieliśmy po przebyciu prawie 800 km w ciągu 16h pociągiem, zanocować w Allepey, by następnego dnia wyruszyć ku naszemu celowi oddalonemu o kolejne prawie 160 km.

Ale zanim wyruszyliśmy w dalsza drogę potrzebowaliśmy chwili oddechu w Allepey. Najlepszym sposobem na to jest po prostu miła miejscówka do spania oraz spacer po mieście.



Nasz hotel okazał się bardzo komfortowy z nienaganną obsługą. Winda oraz reszta drobiazgów zupełnie nie przystawały do tego do czego przywykłem przez lata podróżowania po krajach azjatyckich. No cóż takie są skutki zabierania mamusi na wyjazdy trampingowe...


Po ogarnięciu się i przebraniu ze śmierdzących pociągiem ciuchów, wyruszyliśmy na spacer po okolicy oraz pozałatwiać niezbędne sprawy. Miasto okazało się wyjątkowo hałaśliwe i tłoczne dla mojej mamy. Jak dla mnie nie odbiegało od standardowego miejsca w Azji, no ale lata praktyki robią swoje ;-)



Mimo wszystko udało się załatwić wszystko co zaplanowaliśmy i mogliśmy poświecić nieco czasu na podziwianie uroków Allepey.




Nawet mama złapała w końcu oddech i skorzystała z uroków tego miejsca...



Następnego dnia po słabym śniadaniu, pojechaliśmy tuk tukiem na przystań łódek wożących miejscową ludność po tzw. backwaters. Naszym celem była miejscowość Kottayam skąd zamierzaliśmy pojechać autobusem do Kumily.
Większość turystów przybywających do Allepey wykupuje "rejsy" na typowo turystycznych barkach, za wielokrotnie większe pieniądze po tych samych wodach, co regularne łodzie wożące miejscową ludność. My popłynęliśmy na trasie Allepey - Kottayam za 19Rs od osoby! "Rejs" okazał się bardzo przyjemny, a okolice malownicze i cieszące oko.





Po drodze mogliśmy obserwować normalne, codzienne życie miejscowych...







Po dotarciu do Kottayam przemieściliśmy się z przystani za pomocą tuk tuka na dworzec autobusowy, skąd wyruszyliśmy w ponad 4,5h podróż do Kumily. Większość podróży przespaliśmy.

Po dotarciu na miejsce, udaliśmy się do naszego Gh. Miejsce okazało się bardzo przyjemne, wyjątkowo czyste i estetyczne. Rodzina obsługująca ten Gh wykazała się dużą uprzejmością i gościnnością. Spokojnie i cierpliwie wyjaśnili jak zakupić bilety na zwiedzanie parku narodowego Periyar.

Po prysznicu poszliśmy coś zjeść na miasto.



Następnego dnia o 0530 byliśmy już na nogach. Szybko udaliśmy się pod kasy biletowe by załapać się na pierwszy lub drugi autobus do parku narodowego. Po wykupieniu biletów wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy do parku. Tu znów trzeba było stanąć w kolejce po bilety - tym razem na łódkę, która wozi turystów po terenie Periyar National Park.


Oczywiście nie obyło się bez nerwowej atmosfery i lekkich przepychanek z lokalesami, ale ostatecznie zdobyliśmy bilety na pierwszy kurs o 0730. Jak się później okazało, zupełnie niepotrzebnie się denerwowaliśmy, bo akurat trafiliśmy na koniec sezonu, oraz deszczowy dzień, wiec chętnych było mniej niż miejsc na łodziach.

O tym jak było w parku narodowym Periyar niech opowie film...


Żeby nie było, park jest naprawdę ładny, ale o tej porze roku i w deszczowy dzień powinien po prostu być nieczynny. Dlaczego? Ano dlatego, że to jedna wielka ściema i wyciągania kasy od "durnych" turystów. Żeby nie było, "białasów" było tylko kilka sztuk w tym my, reszta to lokalesi, no ale co z tego?! Nie widzieliśmy żadnych zwierząt poza bawołami które widuje się wszędzie w Indiach po prostu przy drodze...



Może w sezonie widać coś więcej. Niech każdy sam zdecyduje. Ja w każdy razie nie polecam o tej porze roku. Szkoda kasy i czasu na wyprawę w te okolice.



Jeszcze dziś ruszamy dalej na południe. Najpierw musimy wrócić do Allepey, by znów pociągiem przemieścić się na najdalej położony na południe, kraniec Indii, Komoryn!

Zdjęcia z Allepey i Kumily

Periyar National Park

Special bonus: Dłonie!