piątek, 9 marca 2018

Na dobry początek

Minął kolejny rok... Ostatnio w takim składzie byliśmy razem w Tajlandii!
Potrzebowałem tamtego wyjazdu i roku przerwy by znów wrócić do przyjemności pisania bloga z podróży. Z zeszłorocznego wyjazdu mam piękne wspomnienia, fajne zdjęcia i zapiski w pamiętniku z podróży.

Teraz kolejny etap w życiu i nowe spojrzenie na przyszłość, ehh nieco nostalgiczny wstęp, ale tak słowem wstępu. Teraz już będzie tylko o tym co teraz i za chwilę!

Ruszyliśmy 07.03.2018 o 1455 z Lotniska Chopina. Znaczy mieliśmy mieć. Lot na starcie opóźnił się i w związku z tym wylądowaliśmy bardzo spóźnieni w Istambule. Szybko przeszliśmy do miejsca transferowego gdzie "przejął" nas jakiś lotniskowy pomagier. Pod przewodnictwem pana z obsługi ruszyliśmy na piechotę, prawie biegnąc na drugi koniec lotniska. Według naszego przewodnika mieliśmy  pokonać tę odległość w 10 min. Myślę, że zajęło nam to minimum 15-20min. Wraz z dwójką innych Polaków byliśmy przekonani, że bez większych problemów zostaniemy wpuszczeni na pokład samolotu, gdyż spóźnienie nie było z naszej winy, a przewodnik zadzwonił do obsługi i poinformował, że już zmierza z brakująca piątką pasażerów. Dodam, że nasza mama ledwo dała radę dotrzeć pod gate, tak szybkie było tempo marszobiegu.
Po dotarciu na miejsce bezceremonialnie zostaliśmy poinformowani przez obsługę, że gate jest zamknięty i że już nie polecimy bo się spóźniliśmy sugerując nam, że to nasza wina!? Natychmiast zaprotestowaliśmy!! Szybka wymiana zdań, że samolot opóźniony, że ta sama linia itp. Obsługa opierała się niecałą minutę. Na szczęście dla nas, po chwili złapali za telefony i zaczęli organizować wejście na pokład samolotu. Po trzech minutach pełnych napięcia i oczekiwania skanują nasze bilety i wpuszczają do autobusu. Nie wiedzieć czemu stoimy w środku i czekamy kolejne 5-7 min. nie wiedząc co się dzieje. Znowu stres! Mamy czas by zacząć się martwić o nasze bagaże... Jak się okazało dzięki "naszemu" spóźnieniu załapali się inni nie wpuszczeni ludzie, w tym koleś na wózku inwalidzkim - i to na nich czekaliśmy. Uff!! Ruszamy w stronę samolotu. Wchodzimy do środka szczęśliwi że jednak się udało.
Co ciekawe samolot jest prawie w połowie pusty. Każdy kto chce po starcie zajmuje po 3 lub cztery siedzenia i ma komfortowy lot. My robimy dokładnie to samo. Jemy, pijemy nielimitowane drinki i oglądamy filmy.

Mają same nowości, w tym tegoroczne oskarowe. No jakoś ten o kształcie wody mi nie przypadł do gustu, dobra gra aktorska ale fabuła jak z filmów sf 3 kategorii... Gdy robię się senny układam się do snu na trzech poduszkach przykryty kocem na .... 20 min! Kurde, okazuje się, że za niecałą godzinę lądujemy. No to nie pospałem tej nocy.
Po wylądowaniu z niepokojem oczekujemy na nasze bagaże. Na szczęście są!!! Zgarniamy plecaki, przebieramy się w toalecie w krótkie spodnie i sandały, by udać się na stanowisko prepaid taxi. Tu kupujemy przejazd na drugie lotnisko a dokładnie na terminal 1 skąd mamy kolejny samolot już bezpośrednio na Goa. Po 30 min jesteśmy na miejscu. Naszego samolotu nie ma jeszcze na tablicy ogłoszeń. Znajdujemy zaciszne miejsce, gdzie zjadamy nasze zapasy z podróży i niemal natychmiast zasypiamy w różnych śmiesznych pozycjach.


Po niecałych 2 godzinach nadajemy ponownie bagaże, przechodzimy odprawę bezpieczeństwa i czekamy na odlot. Ty razem bez opóźnienia wsiadamy na pokład samolotu i lecimy około 1h na Goa. Po wylądowaniu i odebraniu bagaży sytuacja się powtarza. Pre paid taxi do Palolem - jedna z droższych 1930 rupi wraz z 3 bagażami (płatne po 10 od sztuki). Jedziemy około 1h dobre 60km z lotniska pod nasz hotel.
Szybki meldunek i jesteśmy w całkiem fajnym pokoju. Jedynie brak mojego wyrka oraz straszny zaduch i wilgoć. Otwieramy drzwi i włączamy wentylację. Po 5 minutach zjawiają się panie z obsługi taszcząc dla mnie materac wraz z pościelą. No to mam już gdzie spać! Pozostaje jeszcze dobrze wywietrzyć pokój.
Jesteśmy srodze zmęczeni. Mama od razu idzie przetestować basen. Niestety woda okazuje się nieco mętna a dno obślizgłe - no cóż końcówka sezonu i raczej nie ten standard co w Tajlandii czy nawet Kambodży!

Po prysznicu, przebraniu się, rozpakowaniu itp. idziemy na pierwszy spacer po okolicy. Po 200m jesteśmy na pięknej szerokiej plaży. Właśnie rozstawiają stoliki do wieczornego posiłku. Rozpalają grille, ustawiają stoły z rybami... No po prostu bajka.

Ale żeby nie było wesoło włącza mi się "oszczędny podróżnik". Nie zamierzam już pierwszego dnia dać się orżnąć pierwszemu lepszemu naganiaczowi z restauracji. Na tym tle dochodzi między mną a mamą i siostra do różnicy zdań... Drepczemy niezadowoleni po plaży około 30 min. szukając miejsca gdzie warto było by zjeść. Ostatecznie wracamy do pierwszej napotkanej knajpy z pięknym usytuowaniem i widokiem na ocean. Zamawiamy pierwszy hinduski posiłek i piwo Kigfiszer. Piwko smaczne, lekkie zimne. Czekamy na nasze dania. Podane może nie za szybko ale elegancko. Potrawy są smaczne i odpowiedniej wielkości. Najadamy się do syta, a nawet bardziej... Objedzeni wracamy do hotelu około 2100. Po szybkiej toalecie padam zmęczony i śpię z niewielkimi przerwami do 0830.


Następnego dnia zjadamy hotelowe - dość słabe śniadanie i po ogarnięciu się decydujemy pierwsze opalanie zaliczyć na leżakach hotelowych rozmieszczonych dookoła basenu. Jest to dobra decyzja bo słońce pali mocno. Po 1,5h mam dość, idę pod zimny prysznic. Mama i Agata też się po pewnym czasie zwijają.

Około 1500 ruszamy spacerkiem w stronę Canacony. Po dotarciu do głównej szosy, mama łapie tuktuka i za 100rupi jedziemy do centrum miasteczka.

Tu chwilę spacerujemy. Wrażenie moje jest takie: wygląda to tak jak skrzyżowanie Kambodży sprzed 10 lat z indonezyjską wsią. Czyli nic nowego. Jest kilka zasadniczych różnic, ale już wiem, że się tu odnajdę!

Zaliczamy oczywiście normalna kajpę dla lokalesów gdzie ceny są o 50% niższe niż w naszym turystycznym gettcie. No pierwszy "banan" na mojej gębie.

Załatwiamy jeszcze kilka spraw na mieście, zaliczamy dworzec kolejowy z którego będziemy odjeżdżać do Kerali i zmęczeni wracamy do hotelu. Tu szybka drzemka do 2030 i wieczorny spacer po plaży i głównej części Palolem. Tak nam minął pierwszy dzień na Goa!

Więcej zdjęć...

Special bonus.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz